czwartek, 15 maja 2014

Film koreański: Słodko-gorzkie życie / Dalkomhan Insaeng (2005)

Wiem, wiem... znów to kino koreańskie... Ale cóż ja poradzę skoro takie dobre filmy robią? :) Ostatnio w końcu udało mi się obejrzeć głośny na Zachodzie film Jee-woon Kima - Słodko-gorzkie życie




Z pewnością jest to kino gangsterskie. Jednak jest to dzieło wielce intertekstualne, nawiązujące choćby do filmu włoskiego neorealisty Federico Felliniego Słodkie życie (Dolce Vita, 1960) czy klasyki gatunku - Ojciec Chrzestny, Człowiek z blizną czy rodzimego Oldboya. Czy jest w tym Tarantino? I tak, i nie. Taka specyfika filmu zatacza już setne kręgi i nie wiadomo kto od kogo co zerżnął. Jest to zaś dość jednoznacznie kojarzące się z jako takim azjatyckim kinem akcji, więc może to raczej Tarantino zżyna od nich?



Koreańscy gangsterzy bardzo lubią...



.... lać się po mordach w ciasnych korytarzach.


Główny bohater, Sun-woo (Lee Byung-hun) ma przed sobą iście samurajski problem: wybrać lojalność wobec swojego pana czy podążyć za głosem serca? I w taki oto sposób docieramy do sedna sprawy - dominantą tego filmu są kontrasty i opozycje:
- słodkie / gorzkie
- światło / ciemność
- dobro / zło
- miłość / śmierć
- rzeczywistość / sen

La Dolce Vita. 

Reżyser wali nas sceną metaforyczną po ryju w momencie, w którym Sun-woo leżąc na kanapie ma najwyraźniej jakąś głęboką, egzystencjalną rozkminę i bawi się lampką. Raz jest jasno, a raz ciemno. Za, którymś razem, gdy znów nastaje ciemność wychodzi zło... . I jest to pierwszy mocny zwrot akcji, których z pewnością nie brakuje. Jest to oczywiście metafora rozterek bohatera, który nie wie co zrobić, i po której stronie się opowiedzieć. A dlaczego lampa? Ponieważ jest to ulubiony przedmiot dziewczyny jego szefa, do której najwyraźniej zaczyna coś czuć. Mnie to nie dziwi, mam ciocię, która ma hopla na punkcie lamp. Mimo to Sun-woo jest twardzielem jakich mało i "poker face" nigdy nie schodzi z jego twarzy. Widzowi trudno nie jest odczuwać satysfakcji w sekwencjach jego zemsty i rozpierduchy jaką za sobą niesie. Jest w tym coś niesamowitego, że wszyscy mówimy - nie to nieładnie, nie elegancko i nie kulturalnie walić kogoś po ryju, gdy ten nas skrzywdzi. Trzeba mu po prostu powiedzieć: "Nie podoba mi się Twoje zachowanie, zrobiłeś mi przykrość" - i będzie sprawa załatwiona. Tak nas uczą od przedszkola, ale gdy przychodzi co do czego, cieszymy się jak dzieci w fabryce czekolady i spływa na nas swoiste katharsis. Utożsamiając się z bohaterem możemy odczuć podobną satysfakcję, jakbyśmy to my sami dali po ryju komuś kto nam zalazł za skórę. Co, źle mówię? :D

Cóż wybrać? Światło czy ciemność? Dobro czy zło? Ech.. jak to trudno się zdecydować...

No i oczywiście końcówka... Zakończenie otwarte wprowadza bardzo ciekawy smaczek. Nie wiadomo czy cała fabuła filmu była jedynie snem, wyobraźnią głównego bohatera? Czy jest to dramat samotnej jednostki, która prowadzi tak dennie nudne życie, że marzy o takiej przygodzie? Czy to, że Sun-woo boksuje się sam ze swoim odbiciem - lub miastem, pełnym światełek, ale i też ciemności, świadczy o tym, że chciałby zniszczyć sam siebie czy otaczający go świat? A może to jedno i to samo? 


PS A na koniec ciekawostka dość żenująca dla pana reżysera Jee-woon Kima. Otóż filmem, który nawiązuje do Słodko-gorzkiego życia jest indyjski film Zlecenie na miłość z 2007 . Wystarczy rzucić okiem na plakat, niech każdy ocenia jak chce, a reszta niech pozostanie milczeniem... .



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz